Przyznam się, że zbyt długo zabierałem się do napisania tej recenzji. Soundtrack Ghostwire: Tokyo przesłuchałem jeszcze przed zagraniem w grę i w pewnym stopniu zmęczył moje uszy, wydając mi się monotonny. Nie mógłbym jednak napisać tej recenzji bazując na „surowym” przesłuchaniu albumu, bez kontekstu przejścia gry. I kiedy w końcu udało mi się ją skończyć, siedziałem wpatrzony w ekran z taką samą refleksją jak po skończeniu dobrej książki. Czułem się pusto, pragnąłem więcej, a duża w tym zasługa soundtracku, o którym opowiem w tej recenzji.

Soundtrack od samego początku nie uderza gracza epickimi, wpadającymi w ucho motywami.

Z początku Masatoshi Yanagi wydawał mi się powielać schematy Kenjiego Kawaii, autora soundtracku do anime „Ghost in the Shell”. Muzyka Ghostwire: Tokyo jest mroczna, zaaranżowana na tradycyjne japońskie instrumenty, które przeplatają się z syntezatorowymi dronami. Nic dziwnego zatem, że słuchając go po raz pierwszy w słoneczny dzień, stojąc w londyńskim korku, zdał mi się on mało interesujący. Znając jednak muzykę „Ghost in The Shell”, wiedziałem, że soundtrack Yanagiego może być jednym z tych, który spisuje się lepiej jako nieodłączna część całości artystycznej. Nie myliłem się, gdyż gra to wielogodzinny wirtualny spacer po ulicach Tokio przeplatany licznymi cutscenkami niczym interaktywny film, a muzyka ową narrację doskonale wspiera.


Podcast – Słuchaj gier #22 „muzyka Dalekiego Wschodu”


Soundtrack od samego początku nie uderza gracza epickimi, wpadającymi w ucho motywami. Celem Masatoshiego Yanagiego było skomponowanie tradycyjnej muzyki japońskiej gagaku, która zazwyczaj ma dość powolne lecz swobodne tempo i która wykorzystuje wąskie grono instrumentów między innymi takich jak ryuteki (bambusowy „smoczy flet”), hichiriki (tradycyjna odmiana japońskiego oboju) czy sho (fantazyjnie wyglądająca japońska harmonijka). Te zostały zatopione w delikatnych, lecz mrocznych padach, które najczęściej akcentują dynamiczniejsze momenty rozgrywki, takie jak potyczki z przeciwnikami albo tak jak w utworze tytułowym Ghostwire: Tokyo doskonale definiują styl soundtracku, nie narzucając się zbytnio i pozostając na drugim planie.

Są momenty, gdzie muzyka rozwija skrzydła, wywołując gęsią skórkę i pokazując swój pełen potencjał.

Przez większość gry zatem soundtrack mruczy sobie w tle, pozwalając graczowi na eksplorację miasta, ratowanie zagubionych dusz, czy… głaskanie spłoszonych zwierzaków. Jednym z moich ulubionych utworów eksploracyjnych jest utwór Possession, który to właśnie jako pierwszy wywołał moje skojarzenia z „Ghost in the Shell”. Z biegiem fabuły soundtrack zaczyna coraz odważniej wplatać się w rozgrywkę. Twórcy gry doskonale wiedzieli, jak w kontekście audiowizualnym stopniowo tworzyć coraz to bardziej dramatyczną atmosferę, zwłaszcza przed walkami z bossami. Są to momenty, gdzie muzyka rozwija skrzydła, wywołując gęsią skórkę i pokazując swój pełen potencjał. Utwór The Buried Life powoli buduje moment tuż przed potyczką z pierwszym bossem, kiedy to graczowi ukazuje się olbrzymia brama Torii.


Strach przed muzyką


Napięcie stopniowane jest pojedynczymi uderzeniami w japońskie bębny, krótkimi dnięciaci w ryuteki oraz coraz to głośniejszym chórem. Nie inaczej jest przed walką z bossem Okina, gdzie wręcz zdarzyło mi się zatrzymać przed Tokyo Tower i obserwować ją z przygrywającym utworem Hebinari Shrine. Pojedyncze tony wygrywane na shakuhachi, którym towarzyszą mocne uderzenia w bębny i niskie, lecz ostre pady, doskonale budują grozę i niepewność.

Masatoshi Yanagi stworzył pełną emocji muzyczną opowieść.

Lecz soundtrack Tokyo: Ghostwire to nie tylko mrok i groza, gdyż wraz z postępem fabularnym poznajemy historię głównego bohatera i jego siostry, brnąc przez ich melancholijne wspomnienia. Until We Meet Again to piękna, lecz smutna kompozycja, w której tradycyjne japońskie instrumenty tym razem jedynie przygrywają melodii zaaranżowanej na fortepian, wiolonczelę i smyczki. Jest to drugi utwór w moim życiu, który zaraz obok Aeris Theme z Final Fantasy VII spowodował że po moim policzku spłynęło kilka łez…

Soundtrack Ghostwire: Tokyo to nieodłączny element gry pełnej dalekowschodniego folkloru. Użycie tradycyjnych japońskich instrumentów udekorowanych instrumentami elektronicznymi doskonale uzupełniają aspekty wizualno fabularne. Muzyka jest piękną, lecz mroczną wędrówką nocą, którą polecam przesłuchać wpierw przechodząc grę. Masatoshi Yanagi stworzył bowiem pełną emocji muzyczną opowieść, do której warto wracać, znając jej kontekst.

Czytaj więcej:

Redaktor

Marcin Maślanka

Kompozytor, sound designer, klawiszowiec, amator technologii. Oprócz tworzenia muzyki i dźwięków do gier i filmów, interesuje go również inżynieria dźwięku na żywo i wszystkie technologiczne aspekty związane z jego przetwarzaniem.