W moim życiu było już kilka kluczowych momentów. Urodziłem się, pierwsza szkoła, pierwsza miłość, pierwszy ścierwojad w Gothicu, czy też pierwszy pokemon złapany w wersji Yellow na gameboya. Od momentu, gdy w moim życiu pojawiły się te upierdliwe stworki co jakiś czas następuje zryw młodzieńczych sił witalnych i ruszam przemierzać rozległe tereny przeróżnych regionów tego wspaniałego uniwersum.
Sami powinniśmy winić siebie za to, czym Pokemony się stały.
Taka przygoda zawsze kończy się tym, że wracam do normalnego życia zmęczony, wymemłany jak ścierka do podłogi, z menelim wzrokiem osoby „która mogła wszystko, a skończyła gdzie skończyła”. Dlaczego sobie to robię? Dlaczego za każdym razem daję się ponieść tej fali hypetrainu, którą skutecznie napędza skostniały Game Freak? Nie mam bladego pojęcia, ale postaram się to wyjaśnić. Zapraszam was na case study mojej osoby i gry Pokemon Scarlet i Violet.
Przyznaję bez bicia, że Game Freak odrobiło lekcję z Pokemon Legends: Arceus. Muzyka w Scarlet jest świetna! Bardzo dobrze dopasowuje się do hiszpańskiego klimatu całego regionu, jest sprytnie skomponowana, żywiołowa, a wyczuwalna ręka Toby’ego Foxa (Undertale i jego Megalovania to przecież już klasyk) dodaje brakującego tej serii dynamizmu. Zauważalnie podniesiono jakość sound designu samych pokemonów, które brzmią już bardziej soczyście, nie są zbitką losowych 8-bitowych pikseli.
Czego brakuje? Voice actingu oczywiście. Czy Nintendo się w końcu nauczy, że mamy XXI wiek i ich konsola umie w odtwarzanie takich rzeczy? Czy serio nie można wysupłać w budżecie gry (zarabiającej przecież obrzydliwie dużo zielonych) kilkudziesięciu tysięcy dolarów, by nagrać z 2-3 wersje językowe? Nie. Klient nie wymaga, to po co się starać. Ups, chyba wystrzeliłem się z pointy całego mojego artykułu, ale pozwolę sobie rozwinąć ją nieco później. Na razie porozpływajmy się odrobinę nad „dziełem” Game Freaka.
Soundtrack nie boi się twistów, fajnych zagrywek na gitarach elektrycznych, czy zamaszystych partii fortepianowych.
Mamy otwarty świat! No, prawie otwarty. Dalej to poziom gier pokroju Animal Crossing, czy innych tego typu, ale na przykład do Breath of The Wild nawet nie próbują nowe Pokemony startować. Ale jednak coś na kształt otwartego świata mamy! Zwiedzać go można wzdłuż i wszerz, co jest niewątpliwą zaletą. Cóż jednak z tego zwiedzania, gdy świat gry jest pusty, zrobiony na zasadzie kopiuj-wklej, a twórcy starają nam się sprzedać to jako nową jakość w grach z serii Pokemon. Gra tak bezczelnie recyklinguje swoje assety, że kluczowe dla gry cutsceny oraz przeciwnicy są praktycznie tacy sami, sposób walki z nimi jest identyczny, a przewidywalność wręcz stuprocentowa. Mamy drugą dekadę XXI wieku, a Game Freak ciągle serwuje nam taką popelinę.
Wróćmy jednak na chwilę do muzyki. Ratujmy ten artykuł odrobiną pozytywnych wibracji. Muzyka, szczególnie ta „podróżnicza”, czyli przeróżne Area Theme jest przepiękna, bardzo ładnie wykorzystująca motywy i instrumenty, które z powodzeniem mogłyby być wykorzystane w regionie „hiszpańsko-podobnym”. Soundtrack nie boi się twistów, fajnych zagrywek na gitarach elektrycznych, czy zamaszystych partii fortepianowych. Temat ze stolicy Scarlet, czyli Mesagozy jest świetny, bardzo fajne połączenie gitar elektrycznych, z taką przyjemną, plastikową elektroniką lat 90.
Idealnie wręcz wpasowuje się w klimat i kolorystyczny sznyt całego świata. Warto postać w miejscu i posłuchać sobie tej muzyki w różnych zakątkach świata. Temat Wschodnich Prowincji jest tak zamaszysty i epicki, że śmiało mógłby być odgrywany w jakichś poważniejszych klimatem typu Bravely Default. Zaś Zachodnie Prowincje mają wręcz kipiący westernowością klimat z graną na slidzie gitarą elektryczną. Gdyby tak twórcy przyłożyli się do gameplay’u równie solidnie co kompozytorzy…
Mamy co mamy. Bękarta sprzedającego się jak świeże, cynamonowe bułeczki, gdzie masa ludzi zachwyca się w zasadzie „czymkolwiek”: marnym designem świata, marnym designem pokemonów, pozornym „wow”, czyli otwartym światem i innymi robionymi po łebkach rzeczami. Dołóżmy do tego bardzo słabą jakość techniczną, częste bugi, glitche i crashe gry i mamy dramatyczny obraz całości. Poniekąd sami sobie jednak wyhodowaliśmy takiego pasożytniczego dewelopera.
Życzmy sobie w przyszłości lepszych kieszonkowych stworów.
Game Freak, widząc rosnące słupki sprzedaży, nic sobie nie robi z tego, że ludzie na całym świecie marudzą i narzekają. Sami powinniśmy winić siebie za to, czym Pokemony się stały. Czy jednak widzę jakąś jaskółkę zwiastującą lepsze czasy dla Pokemonów? Wydaje mi się, że tak — powolny postęp, to przecież zawsze postęp. Już na przykładzie dobrej jakości muzyki Game Freak pokazał, że umie wyciągać jakiekolwiek lekcje. Życzmy sobie w przyszłości lepszych kieszonkowych stworów z równie dobrą muzyką co w Scarlet/Violet.